Minęło sporo czasu od poprzedniej
notki i całkiem dużo się wydarzyło. Miało być pozytywnie i w takim nastroju mam
nadzieję tę notkę utrzymać.
Przyszła wiosna i ludzie budzą się
do życia, wychodząc na spacer i kręcąc się po mieście można spotkać multum
człowiekowatych. Jakaś rodzinka wychodząca na spacer, ktoś jedzie na rowerku do
pracy/szkoły, a jeszcze inni biegają czy to dla zdrowia, czy dla poprawienia
wyników, wygląda to naprawdę pokrzepiająco, że ludzie wychodzą na zewnątrz, że
wciąż mają czas na chwilę dla Siebie. W sumie też lubię pobiegać, czy to sam
(wtedy mogę zebrać myśli i czasami rozwiąże jakąś męczącą mnie sprawę), czy to
z kimś innym żeby móc spokojnie wymieniać się myślami.
Lubię też spacery. Poszedłem
ostatnio na taki spacer. Zwykły spacer czyli kręcenie się po zielonych
fragmentach Poznania. Wraz z koleżanką
błąkaliśmy się a to po cytadeli, a to nad rusałką i w jeszcze innych
fragmentach poznania, a wszystko okraszone było gadaniem zarówno o pierdołach i
sprawach poważnych, przeskakiwanie z tematu na temat było podstawą rozmowy. W
sumie tego mi brakowało, takiej beztroski, bez myślenia (tak wiem Aleksandro,
wypomnisz mi, że nie myślę) o tym, że jutro muszę iść do pracy, że mam coś do
ogarnięcia, po prostu brnąłem dalej przed siebie i z uśmiechem na twarzy
tworzyłem typowe dla siebie głupkowate teorię na najróżniejsze tematy. Na owym
spacerze stwierdziliśmy, że Mario (tak ten stary poczciwy pikselowy hydraulik)
popełnił jeden zasadniczy błąd i nie poszedł w lewo, a może gdyby to zrobił to
znalazłby Swoją księżniczkę w 10 sekund i nie musiałby uganiać się po tych
wszystkich krainach? Ten jego szalony bieg przypomina trochę ludzkie życie, bo
„człeki” też zapominają, żeby spojrzeć czasami w tył, bo tam może kryć się
multum radości, stare hobby przynoszące uśmiech na twarzy, jakaś stara znajomość, czy inne najróżniejsze
elementy minionego czasu. Ja w pewnym sensie spojrzałem w tył i nie żałuję,
wróciłem do kilku fajnych rzeczy i mam nadzieję, że będę je kontynuował z
niewyczerpaną zaciętością (co może być trudne, ale z pewnością wykonalne).
Dobra przeskakuje na inny temat, bo
ile można gadać o pikselach i ludzkich dziejach. Jadę więc z grubej rury.
Ostatnio zdarzyło mi się dwukrotnie pojawić na warsztatach z tańca irlandzkiego/szkockiego/towarzyskiego,
wyciągnęli mnie na nie Wojciech z Natalią i muszę przyznać, że moje marne
umiejętności taneczne w żaden sposób nie przeszkodziły mi w radosnym pląsaniu w
rytm muzyki. Mam nadzieję, że będę miał jeszcze okazję pojawiać sie na tych
spotkaniach i rozwijać swoje umiejętności (chyba, że załatwię sobie kilt,
podobno daje on posiadaczowi umiejętności na poziomie „Pląsomiszcza”).
Dobra
ja tu pitu-pitu o pląsaniu i wdzięcznych wdziankach, a trzeba już kończyć bo
jutro kolejny dzień do przeżycia. Lecę sprawdzić co jest po tej lewej stronie,
może znajdę swoją księżniczkę. Do kolejnego mego wpisu. Mam nadzieję, że
nastąpi to szybciej niż tym razem.